środa, 23 maja 2012

Podzamcze z Madzią - 21 maja


Poniedziałek mam wolny, Madzi też nikt na uczelnię nie goni. No to jedziemy w skały! Sprawa się komplikuje, bo żadna z nas nie ma prawa jazdy, trzeba jechać pociągiem. To nic, bo już jechałam w ten sposób w skały, z tym, że tego samego dnia musiałam na 17:00 być w Katowicach na szkoleniu. Dla chcącego nic trudnego, tym bardziej dla osób, które kochają się wspinać i kochają spędzać cza na świeżym powietrzu. W niedzielę wieczorem krótka wymiana esemesów:

Ja: Madzia, jutro rano skały, 7:00 mamy pociąg do Zawiercia!
Madzia: Jaaa, a nie da rady niczym o 8:00.
Ja: No kurde nie bardzo, muszę o 16:00 stamtąd wyjechać już… Wstaniesz!
Madzia: Wstanę, wstanę, ok.

Umawiamy się na 7:00 na dworcu w Katowicach. Pobudka o 5:00, otwieram oczy, jedno po drugim, pogoda zapowiada się piękna, ale tak jakoś… spać się chce. W trosce o Madzię oczywiście, a nie o siebie, przypominam sobie, że jednak późniejszy pociąg jest. Taki o 7:32 bodajże, więc pół godzinki więcej spania dla mnie J Piszę z cieplutkiego, wygodnego łóżeczka:

Ja: Madzia, możemy jeszcze jechać jak coś o 7:30, możemy nim jechać?
Madzia: Zabiję Cię, będę mieć godzinę czekania w Kato.
Ja: Nie nie, spoko, ja wstałam, jak ten o 7:00 to spoko.

Trzeba było szybko wycofać z durnego pomysłu i jeszcze szybciej wstawać, żeby zdążyć na ten umówiony. To jest właśnie moja zmora – wydłużanie spania, wydłużanie drzemania. Finalnie jestem w Katowicach na dworcu o 7:00. Pociąg do Zawiercia niedrogi, około 5 zł za ulgowy bilet. Mała wtopa przy kasie "Kolei Śląskich", bo wisi rozkład jak byk i godziny odjazdów wypisane. Madzia patrzy na mnie spod byka:

Madzia: Nie ma nic około 8, Mysia, taa...
Ups...
Jesteśmy przed czasem i na chwilę jeszcze siadamy na ławeczce i pałamy się widokiem świeżo wyremontowanego peronu na dworcu. Zacnie! Nowy wygląd przypada nam do gustu.

Peron bodajże drugi? Nowo wyremontowany.

Nowy peron 2.
Koleje Śląskie nas zaskakują. Wygodnie, czysto, przyjemnie i nowocześnie. Tylko coś strasznie długo, opóźnienie z półgodzinne, i po około godzinie jesteśmy w Zawierciu. Kupuejmy bilety powrotne, żeby później nie tracić czasu na takie sprawy i idziemy na busik do Ogrodzieńca. Przy okazji zauważamy, że na Jurę bardzo łatwo dojechać komunikacją miejską. Do Rzędkowic, Podlesic, na Podzamcze, do Smolenia. Minus jest taki, że do Rzędkowic i Podlesic, to raczej tylko w tygodniu. Dobre i to. Wsiadamy w busik i jedziemy na Podzamcze. Po około 10 minutach jesteśmy na miejscu. Ogarniamy busik powrotny, według rozkładu jeden jest o 15:01, ale dziwnie wyszczególniony. Dla pewności dzwonimy pod podany numer przy rozkładzie. Wybieram numer i chwilę czekam na odzew.
Pan Busiarz: Słucham?
Ja: EEEEE
Cholera, nie wypada zacząć od "jedzie ten o 15:01?" bez żadnego wstępu czy przedstawienia się. A nóż widelec się jeszcze źle dodzwonię. 
Ja: Czy dodzwoniłam się do...
Szybkie spojrzenie na rozkład, czy jest może nazwa firmy, która zajmuje się przewozami, jakakolwiek nazwa własna... Jedyne co dostrzegam to "odjazd busów". Czas ucieka więc szybko wypalam:
Ja: Czy dodzwoniłam się do busów?
Wypowiadając to zdanie zdaję sobie sprawę z jego absurdu i w międzyczasie wybucham śmiechem, Madzia też się śmieje w głos, nie jestem w stanie prowadzić dalszej rozmowy, nawet "do widzenia" nie jestem w stanie powiedzieć i odkładam słuchawkę. Jeszcze chwilę się śmiejemy i nagle podjeżdża busik, podchodzę do kierowcy i pytam czy jedzie ten o 15:01, czy rozkład aktualny. Widzę, że trzyma komórkę w ręce.

Ja: To do pana przed chwilą dzwoniłam?
Pan Busiarz: Tak do mnie.

Pan Busiarz też się śmieje z zaistniałej sytuacji. 15:01 jedzie, aktualny. Wszystko gra, idziemy się wspinać. Słońce od samego rana grzeje niemiłosiernie, zapowiada się upał.
Udajemy się w kierunku Niedźwiedzia. Jedna z ładniejszych piąteczek się tam znajduje, Oszołomiony Oszołom. Wbijam pierwsza. Nie wiem ile razy już tę drogę robiłam, ale przechwyty znam na pamięć. Zjeżdżam. Madzia dawno się nie wspinała, więc rozważa pójście na wędkę. Uskuteczniam zmianę jej planów i namawiam na prowadzenie. Kilka podpowiedzi i udaje się! Madzia śpiewająco przechodzi Oszołoma. Po przypomnieniu na ziemi zasad przepinania się na stanowisku, robi to samo na górze i ściąga wszystko z drogi.

Madzia przed prowadzeniem Oszołoma.

Proszę się wspinać.



Chwila odpoczynku, wieszam wędkę na Pieszczotach Gołoty, za VI.1. Patentuję ruszki od góry, problemem jest dobre ułożenie nóg przy wyjściu z przewieszenia. Sama nie wiem, czy mam te przechwyty już w głowie i czy poprowadzę następnym razem, ale będę próbować. Madzia też idzie Pieszczotki na wędkę. Przy zjeździe ściąga wszystko. Uciekamy z Niedźwiedzia, bo jest wystawiony na najmocniejsze słońce, a nam nie zależy na spaleniźnie. 


Zamek w Ogrodzieńcu. 


Idziemy w okolice Ratusza, gdzie spotykamy jedynych tego dnia wspinaczy. Ochota na Małe Modrzewiowe Loty jest ogromna, ale dziś się nie podejmuję. Idziemy na "Smurfy to pedały" za VI+ i wieszamy wędkę na "Policjanci to palanci" za VI.1+. Po jednym przejściu Smerfów i odpoczynek. Słońce nas wymęczyło, Madzi choroba w pełni, moje przeziębienie i wszystko to złożyło się na to, że... usnęłyśmy pod skałą na około godzinę. Relaks na świeżym powietrzu pełną gębą :) Po godzinie orientujemy się, że mamy mało czasu do odjazdu busa, więc szybko wbijam w drogę, żeby pościągać ekspresy. Na moje nieszczęście wbijam w VI.1+, co nieco wydłuża czas wyjścia. Oczywiście robię to po bloczkach, ale mogę stwierdzić, że droga urabialna i całkiem ciekawa. Ściągam wszystko i biegniemy na busa. Zdążyłyśmy. W Zawierciu mamy jeszcze chwilę, więc idziemy po lody, żeby spalone kalorie uzupełnić, a jak :) Na szkolenie na 17:00 zdążyłam bez problemu, z tym, że nie uniknęłam dziwnych spojrzeń na linę i spodnie okraszone magnezją.
To był dobry dzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz