wtorek, 15 stycznia 2013

Aktywnie na Pilsku (znów!) - 13 stycznia 2013




Już niemalże miesiąc minął od wydarzenia, od którego moje życie to bieganina między uczelnią, szpitalem, pracą i treningami. I tak w tym zabieganiu kompletnie zabrakło czasu na planowanie i stawianie sobie górskich celów na 2013 rok. Jako, że poprzedni rok, mogę pod względem "osiągnięć" górskich uznać za totalną klapę i niewypał - jedynie koniec roku był górski - tak w tym roku nie mogę pozwolić sobie na takie obijanie się. Z letargu wyrwała mnie wiadomość od Łapy -  jakie plany górskie na te wakacje? I tak się potoczyło, że być może uda się coś fajnego wspólnie zmontować, ale póki co - nie kraczemy :) W każdym razie, będzie fajnie - mam nadzieję :) Wiadomość ta pobudziła mnie do działania górskiego (do wspinaczkowego już jestem wystarczająco pobudzona :)) i do wyznaczenia sobie celów, na razie do marca, ale grunt to wziąć się w garść! Determinacja jest i oby na długo jej wystarczyło.




Pierwszym w tym roku wyjazdem w góry miał być wyjazd w Tatry. Już od ponad tygodnia emocjonowałam się na myśl o ukochanych górach. Pech chciał, że na trzy dni przed planowaną wycieczką, weszła trójka lawinowa, z tendencją wzrostową, a na dwa dni przed nic nie zapowiadało zmiany, a trzeba było coś przedsięwziąć. Padło na Beskidy. Pech chciał, że w dniu wyjazdu, trójka zmieniła się w dwójkę, ale jako, że już więcej osób było umówionych, a plan został zaakceptowany - odwrotu nie było. Za to za dwa i za trzy tygodnie, o ile pogoda dopisze - Tatry czekają :)

Tym razem padło na... Pilsko! Po trzech ostatnich wizytach na tej górze, mówię jej kategoryczne NIE! Chwila odpoczynku od tej góry mi się przyda. Nie wiem jak to się dzieje, że ląduję ostatnimi czasy właśnie tam - 3 razy w ciągu dwóch miesięcy to moim zdaniem sporo :)

Podczas wyjazdów w góry zazwyczaj przeżywam 2 nieszczęścia - pierwsze nieszczęście, to wyjście z ciepłego domu, jeszcze o tak niewdzięcznej porze. Wyjazd - godzina 0:00 z Bytomia, jedzie nas czwórka. Po drodze zbieramy w Tychach jeszcze jedną osobę - jest nas już piątka, jest ciasno, ale nie ma co narzekać. W Żywcu spotykamy się w kolejnymi trzema osobami, jednego pasażera oddajemy, żeby nieco odciążyć samochód i zaznać nieco wygody, i jedziemy do Sopotni Wielkiej.



(fot. Vision) Miejsce startu.


I tu następuje moje drugie nieszczęście - wyjście z mniej ciepłego niż mieszkanko (ale jednak stosunkowo ciepłego) samochodu na zimnicę. Lekki chłodek po wyjściu zmusza do marszu - no to idziemy, całą watahą :) Jest godzina 3:00. Dojechaliśmy tak późno, bo warunki na drogach pozostawiały wiele do życzenia.

(fot. Aniołek) Chwila wytchnienia :)


Szybko się rozgrzewamy i drałujemy w śniegu. Wszystkie te nieszczęścia w sekundę zostają zrekompensowane - chodzenie w śniegu daje tyle radości! Schronisko na Hali Miziowej ukazuje się naszym oczom zaskakująco szybko - hura! Myślę sobie - zagrzejemy się chwilę i pójdziemy dalej. Nic bardziej mylnego :) Jak usiedliśmy tak... siedzieliśmy przez trzy godziny! Do teraz zastanawiam się dlaczego, ale prawdopodobnie nikomu najzwyczajniej w świecie się nie chciało ruszyć na wschód słońca, i tak przesiedzieliśmy w wychłodzonej sali schroniska, zamiast iść i rozgrzać się w marszu. Co robiliśmy? Jedliśmy, piliśmy, marzliśmy, narzekania jakieś też się pojawiały. Ja siedziałam wtulona w kaloryfer, w polarze i softshellu na sobie, a mimo to nadal było zimno, nieprzyjemnie i do domu daleko.



(fot. Aniołek) Kaloryfer! :)


(fot. Aniołek) Zadomowiliśmy się chyba aż za bardzo :)

(fot. Vision) Najpierw sen pod kaloryferem, teraz na ławeczce :)

(fot. Vision) Tak upływał czas w schronisku.


O 9:15 ledwo bo ledwo, ale ruszyliśmy. Chyba zdaliśmy sobie sprawę, że dalsze siedzenie i biadolenie o wszystkim i o niczym nie ma sensu. Po drodze mijali nas narciarze - warunki tego dnia były wyśmienite do szusowania!

(fot. Vision) Szczęściarze - narciarze :) 

(fot. Vision)



(fot. Vision) Polski szczyt, a na nim ... klub nie z tej planety :)


Gdy już jesteśmy na polskim szczycie, próbujemy iść dalej, ale po zaledwie kilku krokach mówię "pas". Po prostu nie miałam już ochoty drałować w śniegu, było mi zimno i słowackiemu szczytowi w duchu już powiedziałam "nie" :) Cała reszta też zawróciła, więc nie czułam się osamotniona w swojej decyzji :)

(fot. Vision) I powrót.


Hala Miziowa i schronisko, z którym mam na bakier.



(fot. Vision)




Po dojściu w okolice schroniska, męska część wyprawy postanowiła zorganizować sobie skok z zaspy w... zaspy :)

Po chwili wytchnienia, uzupełnieniu płynów oraz po karmieniu, ruszyliśmy w drogę powrotną - tym razem nie powtarzamy naszego porannego zagrania i nie siedzimy w schronisku trzech godzin :)





(fot. Vision)


(fot. Vision) Próba robienia zdjęć.


(fot. Vision)
(fot. Vision)


(fot. Vision) Próbuję robić zdjęcia :)


(fot. Sokół)

Około 15:00 byliśmy już przy samochodzie, więc stosunkowo szybko byłam w domu. Miałam nadzieję, że coś jeszcze zrobię konstruktywnego w domu - nic bardziej mylnego! Padłam ze zmęczenia do łóżka. Prawdopodobnie wykończenie spowodowane było nie przespaną nocą, bo trasa, którą przeszliśmy była stosunkowo krótka :)

To był dobry dzień! Kolejny wyjazd, Tatry? ; )


5 komentarzy:

  1. W końcu doczekałem się nowego wpisu:) Gratuluje rozpoczęcia nowego sezonu! Ja jeszcze czekam, zastanawiam się także nad jakimś wyjazdem w Tatr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnaś gdzieś podać meila blogowego, a jak go nie masz to powinnaś założyć:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bajerancka wyrypa. :) Byłem tam późnym latem .:)

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zazdroszczę tym co mieszkają tak blisko gór i mają możliwość krótkich wypadów i spontanów. Dla mnie wyjazd w góry to cała wyprawa :( I tak wyszło, że nie miałam okazji nigdy chodzić w górach zimą. Zazdroszczę! Zdjęcia bajkowe :)

    OdpowiedzUsuń