niedziela, 20 maja 2012

18.05.2012 - Rzedkowice i Podzamcze


Plany były takie: cały weekend z Arturem w skałach i maksimum wspinania. Niestety, praca płata figle, i tym razem znienacka wyskoczyła zmiana popołudniowa w niedzielę. Nie mam w obowiązku brać tak zwanych „niechcianych” zmian, jednak zważywszy na fakt, że czeka mnie kilka dłuższych wyjazdów na praktyki terenowe, wolę spędzić w skałach/górach jeden dzień mniej bez konieczności narażania się szefostwu. Wyszło więc tak, że tylko sobotę mogłam poświęcić na wspólny wyjazd.


Ale jeszcze zanim nadszedł weekend, trzeba było wykorzystać jakoś wolny piątek. Od tygodnia byłam umówiona na wyjazd w skały, bez mężczyzny mojego niestety (ktoś musi pracować, żeby bawić mógł się ktoś ;P). Jedziemy więc z Asią, Asią i Kajtkiem przed 11:00 z Katowic. Najpierw kierujemy się na Rzędkowice, gdzie wspinam się z Asią, Kajtek natomiast ze swoją Asią jadą na Jastrzębnik. Słońce świeci, zachmurzenie w granicach 2/8, błękitne niebo, tylko ten doskwierający chłodny wiatr. Wspomnę jeszcze, że skały rzędkowickie stanowią łańcuch ostańców, które ciągną się na długości 1,5km. Nie jest to mój ulubiony rejon wspinaczkowy, na co złożyło się kilka czynników:
- Jura to Jura – generalnie mydło. Wyślizgane drogi, słabe tarcie (eh, i w tym miejscu następuje westchnienie na myśl o tarciu w Sokolikach czy w Sulovie, eh), ale Rzędkowice moim zdaniem przebijają wszystko. Wspinając się po tutejszych skałach, na myśl przychodzi mi piosenka Bajmu: „wtedy płynę, płynę (chwytam śliskich klam)”.
- drugi punkt powinien tak naprawdę być tym pierwszym, bo pierwszy wynika z drugiego. Tłumy. W żadnym rejonie wspinaczkowym nie widziałam chyba tylu ludzi co w Rzędkowicach. Miałam to szczęście, że nigdy nie trafiłam na wybitnie duże ilości ludzi w skałach, na konieczność czekania w kolejce do drogi, ale w Rzędkowicach naprawdę jest sporo ludzi, zwłaszcza w weekend.

Kursanci z AWF`u.



No, tyle marudzenia, chciałam tylko zaznaczyć, dlaczego to nie Rzędki są moim number one. Generalnie wszystkie skały są cudowne, i jak się nie ma co się lubi to się wspina po wszystkim J

Idziemy pod Turnię Kursantów. I faktycznie – kursantów sporo, ale na szczęście są jedynymi wspinającym się osobami tego dnia w Rzędkowicach. Z Asią wbijamy się nieśmiało w drogę, która jak się dowiedziała, również i Asi w przeszłości nie przypadła do gustu – Bader Meinhof. Taka droga, troszkę siłowa, troszkę wyślizgana, ale generalnie warta uwagi i zrobienia. Nie tym razem. I Asi i mi brakuje cierpliwości. Patrzymy łakomym wzrokiem na „Moja droga ja Cię kocham”, ale nie, nie będziemy przeszkadzać wspinającym się tam osobom. Idziemy na „Brzuchatą Turnię” i na wędkę wbijamy się w „Myśliwych z Jurgowa”. Ładna, dłuższa nieco droga, na którą warto wrócić, żeby ją poprowadzić. 

Wędka na "Myśliwych z Jurgowa".


Zwijamy się i idziemy na parking gdzie czeka na nas Asia z Kajtkiem – razem jedziemy na Podzamcze. 

Mam sentyment do Podzamcza, bo właśnie tam najwięcej czasu spędziłam w swoim pierwszym sezonie wspinaczkowym. Idziemy w okolice „Ratusza” i z Asią wbijamy w „Małe modrzewiowe loty” za vi.1+. Droga bardzo ładna, warta polecenia. Mogę nawet bez wahania stwierdzić, że jest to najładniejsza droga na polskiej jurze, jaką dotychczas robiłam. Kilka zabawnych sytuacji z Asią na drodze miałyśmy, np. Asia nie wzięła ekspresów ze sobą, o czym przekonała się w momencie, gdy chciała się wspinać, ale na szczęście nie pozabijałyśmy się J

„Małe modrzewiowe loty” są drogą, która bardzo wybiera siły, cały czas idzie się w przewieszeniu, co prawda w klamach po pachy, ale mimo wszystko cały czas to jest przewieszenie. Po kilku wstawkach kończymy małym piwkiem na łonie natury, wśród modrzewiów i idziemy pod Cimy po Asię i  Kajtka. Po chwili wszyscy już jesteśmy „gotowi” i ruszamy w stronę auta. To był dobry dzień, mimo, że żadnej drogi nie mogę wpisać do mojego kajeciku J Ale co dziś przewspinane to moje.


Kamol.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz