wtorek, 6 marca 2012

11.02 - Drugi dzień w Tatrach Wysokich - Kozi Wierch.

Nie wiem, do prawdy nie wiem, po co komu wstawanie/budzenie/wychodzenie z łóżka. Codziennie rano mam wrażenie, że dzieje mi się niespotykana krzywda. Krzywdę tę odczuwam szczególnie boleśnie w górach, gdzie nie ma zmiłuj dla „jeszcze chwilunia”. Nawet gdy przychodzi mi do napisania zdania „wstaliśmy o godzinie…” trzepie mną i telepie na samą myśl. Wrr… Dlatego nie opiszę tego momentu. Zacznę od śniadania, które to zjedliśmy na stołówce, przy okazji napełniliśmy termosy wrzątkiem i zaparzyliśmy herbatę na drogę. W schronisku miłe ciepełko, ale na zewnątrz mróz szczypie w nosy i trzeszczy pod butami. W jadalni panował gwar, wszyscy pobudzeni, zbierali się do wyjścia. Spakowaliśmy potrzebne rzeczy do jednego plecaka, robiąc przy tym trochę bałaganu.


Bałagan przy pakowaniu.



Zdarzało mi się jednak, że robiłam większy rozgardiasz przy swojej „pryczy” J



Zdjęcie z października lub września z Betlejemki i MEGA bałagan.

Na tarasie założyliśmy raki, rękawiczki na dłonie, czapki na głowy i ruszyliśmy.

Przed wyjściem na tarasie.


Nie wiedzieliśmy, że najlepiej/najwygodniej jest iść wzdłuż stawu i dla rozgrzewki, zupełnie przypadkowo, poszliśmy przez Wyżnią Kopę, co dało nam dobry widok na Dolinę Roztoki nad którą „zawieszona” jest Dolina 5 Stawów. Przy podchodzeniu porobiliśmy kilka fotek.

A to zdjęcie aż się prosi o podpisanie "Schronisko i ja", " Schronisko i Artur". :)



Dolina Roztoki.





Co prawda Arturowi już na zejściu się przypomniało, że "faktycznie gdzieś czytał, że idzie się wzdłuż stawków", ale nie miało już to najmniejszego znaczenia. Widoczki ładne. Zeszliśmy i ruszyliśmy do miejsca, gdzie rozchodzą się szlaki. Droga była wydeptana, zarówno przez turystów pieszych jak i poruszających się na nartach (skiturowych czy innych bajerach – nie znam się na tym).
Idziemy dalej i kolejne "rozejście". My wybieramy ścieżkę na prawo - w lewą stronę pójdziemy jutro, na Zawrat.

Którędy?

Idąc cały czas myślałam o tym, jakie to mamy szczęście będąc w taką pogodę w górach. Słońce, mrozik, bezchmurnie (chociaż akurat chmury potrafią zrobić piękny spektakl na niebie).


Ja razy dwa.


Zaburzam spokój bieli.

Z płaskiego nagle zaczyna się robić lekko nachylone. Zaczyna się podejście. Uwielbiam moment, gdy oddech przyśpiesza i miłe ciepło rozchodzi się po ciele.

Co jeszcze przede mną?


Przed „właściwym” nachyleniem zrobiliśmy sobie chwilę przerwy na zdjęcia i herbatkę. Przepakowaliśmy się i fru do góry. Kilka osób oprócz nas wdrapywało się do góry, kilka osób też już schodziło po udanym ataku szczytowym J Słońce grzało w plecki. Im wyżej, tym piękniejsze widoki ukazywały się naszym oczom. Nie wiem w ile doszliśmy na szczyt, wszystko jakoś tak odbywało się bez orientacji czasowej. Gdy weszliśmy na szczyt, weszli również inni turyści. Inwazja czerwieni na szczycie.



Gdy trudy już za mną... :)

Inwazja czerwieni pod Kozim.







Będąc na szczycie, nie mogło obejść się bez fotki. Żadne tam pamiątkowe, żadne tam do albumu, tylko w razie, gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości co do naszego wejścia na Kozi Wierch w warunkach zimowych :)




Moja radość nieco mniej ekspresyjna :)

Fotografii wykonanej niezwykle zaawansowaną metodą, której tajniki zagłębiają jedynie zaawansowani fotografowie, też nie mogło zabraknąć.

Moja mama, muszę przyznać, ma niezwykłe wyczucie. Dzwoni zazwyczaj w najmniej pożądanych momentach. Tak było i tym razem. Ale... dostała pozdrowienia od zdobywczyni prosto ze szczytu :) I pozdrowienia dla telexpressu.

(fot. A. Kawka) Tak mamo, mam rękawiczki.

Panoramka ze szczytu.

(fot. A. Kawka) Zejście.

Ileż można siedzieć na szczycie. Czas schodzić. Zejść najbardziej nie lubię, ale jak się weszło to trzeba się też jakoś na dole znaleźć.

(fot. A. Kawka) Faza na: NIGDZIE NIE IDĘ!
Schodziło się przyjemnie, z pięknymi widokami przed sobą (taaa, treki, raki i śnieg pod nogami). Względnie szybko znaleźliśmy się w schronisku, gdzie zjdeliśmy ciepły posiłek, wykąpalśmy się i poszliśmy spać. Uwielbiam to uczucie: wieczorem w schronisku, po udanym górskim dniu, przyjemnie zmęczona i zazwyczaj rozpalona. Coś pięknego.

(fot. A. Kawka) Szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz