piątek, 23 marca 2012

18 marzec - Dolina Kobylańska

Dolina Kobylańska

Długo czekałam na ten moment z dwóch powodów. Po pierwsze, jak wszystkie osoby wspinające się, chciałam wyjść już z panelu na świeże powietrze, dotknąć skały, a nie sztucznych chwytów. Po drugie – jestem cholernie wygłodniała wspinania w każdej postaci. Ponad dwa miesiące restu zrobiły swoje. Mam ochotę wspinać się po wszystkim. Zapędy moje mogą być jednak zgubne i mogą doprowadzić do odnowienia się kontuzji, która i tak nie jest jeszcze do końca zaleczona, ale wszystko idzie w dobrą stronę i mam nadzieję niedługo wrócić do formy sprzed kontuzji.
I w zeszły weekend, 18 marca udało się! Nareszcie w skały! Inauguracja sezonu odbyła się w Dolince Kobylańskiej. Dolinka ta ma 3-4 km długości, leży na ternie Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej i jest jedną z dziesięciu dolinek należących do Parku Krajobrazowego Dolinki Krakowskie.
Plan był taki: nie będzie to cyfra dej, w założeniu jest nauczenie Artura i Oli wspinania się z dolną asekuracją. Ola już wspinała się tak na ścianie, Artura był to pierwszy kontakt z prowadzeniem. Oprócz prowadzenia, mają nauczyć się też asekuracji dynamicznej oraz przepinania się na stanowisku zjazdowym. Obaw miałam sporo: czy to tak można, prowadzić od razu w skałach, bez poprzedzenia na panelu, czy dobrze, mimo, że Artur dopiero parę razy odwiedził ściankę.
Godzina 9:00 umówiliśmy się w Katowicach i jedziemy. Nie wiem ile zajął nam dojazd, w każdym razie moje podekscytowanie było ogromne. Skały! Po drodze udało mi się wybłagać, żebym troszkę poprowadziła. Umiejętności, a raczej ich braku komentować nie będę. Współtowarzyszom gratuluję odwagi. Ale nie o wyczynach samochodowych miałam… Dojechaliśmy. Pogoda była idealna. Idealna jak na marzec, idealna w ogóle. Wzięliśmy worki, plecaki i inne gramoty i ruszyliśmy wąską drogą. Nie, nie drogą. Wąskim pasem kafli, które prowadziły przez najgorsze błoto – jakieś budowy czy co.





W połowie drogi zorientowaliśmy się, że nie zabraliśmy ze sobą topo z samochodu. Adam – instruktor główny tegoż dnia, postanowił, że szybko pobiegnie do auta, my w tym czasie usiedliśmy pod najbliższą altanką. Po jakimś czasie jesteśmy pod skałą.
Nastroje dopisują, lekko zgrzani podejściem pod skałę zdejmujemy z siebie swetry i zostajemy w krótkich rękawkach. I tak już do samego wieczora. Pogoda nas rozpieszcza. Wyciągamy liny, uprzęże, woreczki, buty, ekspresy, hmsy, kubki, cuda, niewidy i… idę jako pierwsza. Mam obawy, idę prostą drogą, same klamy, ale obawiam się o palec mimo wszystko. Idę. Adam asekuruje a Artur i Ola obserwują. Dojście bez problemu, poza tym co za problemy mogą występować na drodze wycenioną na III? J Zostawiamy wędkę i druga idzie Ola, a następnie Artur, na końcu Adam. Kilka razy wspinamy się, a Ola z Arturem asekurują, żeby dojść do wprawy i nauczyć się prawidłowych nawyków. Później Artur i Ola prowadzą z sukcesem. No, to dla wszystkich droga Zacięciem (III) na Szarej Płycie.









Ola kontempluje :)



Przenosimy się troszkę dalej na Zjazdową Turnię. Pierwszy prowadzi Adam, później ja, Ola i ostatni idzie Artur, ale wyperswadowałam na nim, żeby szedł na wędkę i jednocześnie wpinał się drugą liną w ekspresy, jakby prowadził. Obawiałam się, że skoro pierwszy raz prowadzi w skałach, to może się zestresować gdzieś tam i nie pociągnąć kominka do końca. Nie doceniłam chyba jednak chłopaka, bo przeszedł wszystko w ciągu, tylko ta wędka. Ale, nie pierwsza droga (druga J) nie ostatnia, a jak będzie potrzeba, chęć to powtórzy i poprowadzi drogę dla świętego spokoju J



(fot. A. Kawka) Prowadzę Komin Południowy. Fragment jeszcze przed wejściem w sam komin :)



 Wszystko trwa bardzo długo, bo niby liny są dwie, ale wszystko robimy razem, wspólnie. Od początku było nastawienie na chill i na naukę wspinania i asekurowania, więc nikt nikogo nie pogania. W międzyczasie, gdy dwójka się wspinała, można było wystawić buźkę do słońca w nadziei, że coś niecoś opali J Ola i Artur drugi raz tego dnia przewiązują się na stanowisku. No i kolejna droga zrobiona, Komin Południowy (IV+) na Zjazdowej Turni.


Ola i Adam.


Przenosimy się znów w inne miejsce. Ostatnia droga dla Adama, Artura i Oli to Komin z Krokiem (III) na Turni z Krokiem. Pierwszy prowadzi Adam, druga idzie Ola i ostatni Artur.


Ola asekuruje Adama.
Ola przy zjeździe troszkę zaplątała się między linami, ale pajęczyna puściła ją ze swych objęć J Na górze przepinają się z pomocą Adama po raz ostatni tego dnia. Idzie Artur. Ładnie i sprawnie mu to poszło.



Szczerze powiedziawszy zdziwiłam się i mile zaskoczyłam, bo nie znałam reakcji Artura na przestrzeń pod sobą, a całkiem dobrze sobie radził, tym bardziej, że był to komin (brrrr…).




Kominy to nie jest moja ulubiona formacja, może dlatego, że rzadko w nich bywałam, a jeśli już byłam, to były to niezbyt dobre przeżycia. W tym roku postanowiłam sobie, że będę się oswajać z kominami i będę chodzić po nich jak najwięcej. Jak najwięcej, ale jeszcze nie tego dnia, więc gdy przychodzi kolej na mnie, odmawiam, tłumacząc się, że nie chcę nadwyrężać ścięgna. To nic, że po chwili jeszcze szybko ruszam na pobliską łatwą drogę Zaduszna (III+), przepinam się i na dół.
Kruche cholerstwo i w międzyczasie krzyknęłam do Artura „czujnie!”, co wywołało śmiechy i chichy, ponieważ zazwyczaj tekst „czujnie!” wypowiada się przed trudnościami na drogach, hm, no delikatnie mówiąc nieco trudniejszych J



(fot. A. Kawka) Sielanka.


W międzyczasie Adam poprowadził Eskterminację Kaczek (VI+) OS. Ja zrobiłam jakieś dziwaczne próby na łatwej szóstce, ale strach o palec i jednak mała sila po kontuzji nie pozwoliły na szarżowanie :)


Adam na Kaczce.

(fot. A. Kawka) Nieudane próby.


Zebraliśmy sprzęt do plecaków i powolnym krokiem sącząc piwko (poza kierowcą!), podążyliśmy do samochodu. To był dobry dzień! Wszyscy cali i zdrowi, nikt się nie zniechęcił, a już na pewno nie Artur, który chyba złapał bakcyla J W niedzielę Podzamcze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz