czwartek, 8 grudnia 2011

Tatry Wysokie - wrzesień

Cofnę się troszkę w czasie, do momentu, gdy na ściennych kalendarzach królowały obrazy/zdjęcia z podpisem "WRZESIEŃ". I gdy jeszcze rozkoszowałam się wakacjami.
17 wrzesień 2011 Sobota
Sobota przepracowana z dzieciakami w Jastrzębiu Zdroju.
Absorbujące potrafią być maluchy, dlatego też w drodze powrotnej z pracy pozwoliłam sobie na kamienny sen w aucie.
Zawsze sobie w aucie na kamienny sen pozwalam.
Właściwie nie ja sobie pozwalam, tylko sen sobie pozwala, ja tu nie mam nic do gadania.
Usnąć potrafię w sekundę.
Tak więc i wtedy usnęłam snem kamiennym budząc się dopiero pod domem.
I bardzo dobrze, bo w niedzielę, parę minut po północy miałam jechać w Tatry.
Wchodzę do domu, godzina 20.
Troszkę po.
Pakuję się na jednodniowy wyjazd w górki i lecę do spania.
Cholera, dlaczego w aucie, gdy mogę oglądać zmieniające się obrazy za szybą to usypiam, a w domu mając przed oczami sufit nie potrafię.
Po około godzince udało się.
Śpię.
Po kolejnych dwóch udało się - obudziłam się.
Budzik dał radę.
Ja dałam radę.
Mając w perspektywie tatrzańskie granie łatwiej wstawać.
Myję się i wychodzę.
00:05

18 wrzesień 2011 Niedziela
00:05 :) Toż to już niedziela.
Spotykam się z kompanami na umówionym przystanku i ładuję się do auta.
Po około 10 kurtuazyjnych minutach (żeby nie było, że niewychowana jestem i od razu zasypiam) postanawiam uciąć drzemkę.
Budzę się w Czechowicachm gdzie czeka na nas kolejny kompan.
Przesiadka do innego auta, które podobno pozwoli nam na tańszy transport.
Kolejne 10 minut i znów śpię.
Budzę się... nie pamiętam gdzie, w każdym razie około 4:00 ruszamy z Kuźnic na szlak.



Poranek jest ciepły, dlatego też już przy pierwszym podejściu pozbywam się wierzchniej warstwy ubrań.
Niebieskim szlakiem podążamy na
Boczań. Po drodze przeklinam czerwone łupki ilaste kajperu.
Kajper, to innymi słowy górny trias.
Obszar dzisiejszych Tatr, we wczesnym triasie był niczym innym, jak częścią zbiornika wodnego.
Na północy był on ograniczony lądem, z którego wody płynące transportowały muły, piaski kwarcowe i żwiry.
Osady te akumulowały się na dnie zbiornika.
W górnym triasie natomiast, zbiornik morski stopniowo zanikał i większa część obszaru została wyniesiona ponad poziom morza.
Osady tworzyły się tylko w lagunach i jeziorach przybrzeżnych, do których to zaczął się dostawać lądowy materiał piaszczasty i ilasty.
I w takich oto warunkach, w gorącym i wilgotnym klimacie, powstały warstwy głównie czerwonych łupków ilastych i piaskowców.
Zawsze wydają mi się być śliskie, mokre i jakby niechętne do współpracy z moim Vibramem.


Idziemy dalej, zza drzew zaczyna wyłaniać się rozgwieżdżone niebo – jesteśmy w okolicach Boczania.
Pod nogami mamy dolomity środkowego triasu.
Idziemy dalej, wciąż się nie rozjaśnia.
Za Czerwoną Gliną wychodzimy z lasu i podchodzimy ku górze na
Skupniów Upłaz. Bardzo lubię ten długi grzbiet, który wznosi się na wysokości od 1300m do 1470m.
Wiele osób narzeka, że się ciągnie ten grzbiet i ciągnie bez końca.
W ciągu letniego, upalnego dnia faktycznie podejście może być średnio przyjemne, ale w nocy warto na chwilę stanąć i zobaczyć panoramę Podhala migocącego licznymi światełkami.


Drepczemy i drepczemy grzbietem Upłazu, raz po raz głowę unoszę to do góry a to odwracam, żeby zobaczyć budząco się – śpiące Zakopane.
Im wyżej, tym starsze warstwy dolomitów środkowo triasowych.

Powolutku na horyzoncie pojawia się feeria barw – od ognistej czerwienie, przez pomarańcze, róże bo granat i czerń.
Słońce budzi się powoli.
Za połączeniem szlaków, niebieskiego z żółtym, na przełęczy między Kopami robimy chwilę przerwy.
Ruszamy dalej i widzimy pięknie oświetlone Tatry Bielskie.
Gdy jesteśmy gdzieś pod Kopą Magury, to znajdujemy się w strefie nasunięcia płaszczowiny reglowej na skały wierchowe.
Podobno widzieć tu powinnam piaskowce i czerwone łupki dolnego triasu w postaci bloków, ale zaabsorbowana jestem Bielskimi Tatrami i ich piękną bielą oświetloną wschodzącymi promieniami.
Gdy wchodzimy na spłaszczenie, to mamy do  czynienia z wapieniami, natomiast pojedyncze bloki granitowe to pozostałość  po lodowcu Doliny Suchej Wody Gąsienicowej.
Około godziny 6:00 znajdujemy się na Hali Gąsienicowej.
Przez okno w Betlejemce widzę, że tam również szykują się już do wyjścia, zaspani wspinacze i turyści piesi.
Dochodzimy do Murowańca, siadamy na zewnątrz i jemy śniadanie.
Po chwili ruszamy żółtym szlakiem, po prawej stronie mijamy oczyszczalnię ścieków.
Idziemy gęstym, pięknym lasem.
Znam tę trasę, ten fragmencik, do momentu gdy żółty z zielonym biegną wspólnie.
Rok temu najadłam się na nim strachu idąc samotnie o poranku z Bukowiny Tatrzańskiej.
Teraz w towarzystwie kompanów emanowałam odwagą.
A co.
Dalej idąc żółtym szlakiem, można podziwiać tylko Kościelec i Świnicę.
Pod nogami kamienie.
Kamole.
Nie wiem co za jakie.
Granitoidy zapewne.
Kosodrzewina.
Mijamy Pańszczycki Żleb.
Szlak aż do Czerwonego Stawu bardzo mi się podobał.
Pierwszy raz tędy szłam.


Organizm powoli zaczął przyzwyczajać się do wysiłku, żeby od Stawu wejść na Krzyżne powolnym, ale stałym tempem bez zatrzymywania się.
Już niejednokrotnie się przekonałam, że w moim wypadku zatrzymywanie się na podejściu jest ZŁE.
Wręcz niedopuszczalne, bo jeden postój pociąga za sobą kolejne.
Jestem na Przełęczy Krzyżne, która leży na wysokości 2112m.
n.p.m. i jest jednym ze skrajnych punktów Orlej Perci.
Panoramy – przepiękne.
Tatry Bielskie i Wysokie w całej okazałości.
Na polance nad Krzyżnem chwila odpoczynku i ruszamy dalej na Małą Buczynową Turni (2172m.n.p.m.).

Jest to najwybitniejszy szczyt między Krzyżnem a Wielką Buczynową Turnią, od której oddziela go Buczynowa Przełęcz.
Z Małej ruszyliśmy na Wielką (2182m.n.p.m.).
Następnie Skrajny (2225m.n.p.m.) oraz Zadni Granat (2240m.n.p.m.).
Zeszlismy Żlebem Kulczyńskiego.
Przeklinałam go.
Ale z perspektywy czasu, nie był taki zły.
Do Zmarzłego Stawu, następie Czarnego Gąsienicowego i do Kuźnic.
Zmęczona, ale szczęśliwa.






Tak niewiele trzeba, żeby szczery uśmiech zagościł na twarzy :)









Wszystkie zdjęcia są autorstwa Tomka S.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz