Sezon "ściankowy" w pełni, aczkolwiek chwilowo sesja zdziesiątkowała studentów chodzących na ścianę - wyraźnie widać, że jest nas mniej :) Mnie też na moment sesja wybiła z rytmu, ale najgorsze - mam nadzieję - już za mną. Wszyscy wyczekujemy już nieco cieplejszych dni, suchej skały, żeby można było już wyjść z tych niejednokrotnie małych pomieszczeń i spędzać wolne dni na łonie natury, delektując się słoneczkiem bądź przeklinać, że nagle zastała nas dupówa w skałach - nieważne - sezonie, nadciągaj! Ciepłe (chłodne w sumie też:)) noce pod namiotem to jest to, czego potrzebuję natychmiast.
I tak marząc o tych dniach z temperaturą powyżej 10 stopni Celsjusza, wspominam sobie moje pierwsze dwa wyjazdy w skały. Wracam myślami do 2010 roku. Czerwiec. Dwa dni po moich urodzinach, 27 czerwca. Zanim jednak doszło do upragnionego i wyczekiwanego wyjazdu, musiałam się nieźle nakombinować. Znajomy pisze do mnie On:Hej, jedziemy w niedzielę skały. Jedziesz z nami? Ja: Z chęcią, ale jest jeden problem - nigdy nie byłam w skałach, nie mam kursu i mam blade pojęcie o tym wszystkim. (za Terakowską pisząc - blade, bo o ile zielone oznacza kompletny brak orientacji w danym temacie, to blade jest nieco bardziej litościwe - jakaś szczątkowa wiedza błąka się po mózgu. Nieszczęście ludzi z bladym pojęciem polega na tym, że zabierają się za rzeczy wymagające profesjonalizmu. Here I am proszę Państwa).
On: To żaden problem, wystarczy, że będziesz miała uprząż. Masz?
Widera, szybko - myśl. Nie masz uprzęży, napiszesz, że nie masz - pozamiatane. Napisz, że masz, a będziesz miała dwa dni na kombinowanie. Ja: Tak, mam.
I zaczęło się, szaleństwo, euforia, szybko do sklepu po uprząż, noce nieprzespane - czym ja się tak ekscytowałam? :) W każdym razie, wyjazd do skutku doszedł. Zdjęć swoich z tego dnia nie mam żadnych, w ogóle zdjęć tyle co kot napłakał. Pojechaliśmy do Podlesic.
*Miejsce to gorąco polecam, nawet zimą, gdzie znajdzie się 15 km trasy dla narciarzy biegowych, a dla osób, którym nie jest bliskie Aktywne! spędzanie czasu, można zaproponować w Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturowego Jury w Podlesiach warsztaty z zakresu tkactwa, filcowania, ceramiki i obróbki wełny :) Polecam stronę http://www.podlesice.org.pl/ - a nóż coś ciekawego znajdziesz dla siebie :)
Wracając do ciepłego czerwcowego dnia - nie wiedziałam wtedy jeszcze, że jest tam prowadzony wypas kóz, ślicznych bo ślicznych, dzidzie nie z tej ziemi, ale zostawienie paczki ciasteczek na plecaku spowodowało poruszenie w kozim towarzystwie - zbiegły się w czasie, gdy się wspinałam, okrążyły plecak na mniej niż pół minuty i odeszły. Przekonałam się na własne oczy, że kozy jedzą wszystko - ciasteczka wraz z opakowaniem też. Naukę mi dały na przyszłość - wszystko w Podlesicach mam schowane i zamknięte :)
Po Podlesicach podjechaliśmy jeszcze do Rzędkowic, kawałeczek dalej, gdzie poprowadziłam moją pierwszą drogę, nie pamiętam jak się nazywała, ale na skale Zegarowej.
Mało z tego dnia pamiętam, nie pamiętam gdzie się wspinałam, wiem tylko, że radość po powrocie do domu była przeogromna. Wrzucam parę zdjęć, nie moich a towarzyszy :)
Z Blokiem?
Kamil.
Aga.
Tydzień później miał już miejsce kolejny wyjazd w skały, tym razem na Podzamcze - do mekki turystów wszelkiej maści :) Wyjazd był dwudniowy, z noclegiem pod namiotem w... nieważne gdzie, każdemu czasami zdarzy się nocować tam, gdzie nie można :) Z tego wyjazdu również mało pamiętam, więc nic nie piszę, niech zdjęcia powiedzą swoje :)
To były czasy, studiowałem i miałem dużo czasu :-)
OdpowiedzUsuńAle się gorzej wspinałeś ;P
OdpowiedzUsuńfajnie się czytało, mimo kontuzji zachciało mi się wspinać :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń